Nie spal się na początku

Nie spal się na początku

Inaczej mówiąc mierz siły na zamiary, lub zamiary na siły. Bo spalenie się na początku drogi zupełnie odbiera chęć na kontynuację. Odbiera całą przyjemność z aktywności, zniechęca, podcina wiarę we własne możliwości. Generalnie każdemu może się zdarzyć, ale dlatego ważne jest, żeby wiedzieć co się dzieje…, i że sami to sobie zrobiliśmy.

Wyjechaliśmy na wakacje do Chorwacji. Wakacje w wizji Darka połączone z obozem kondycyjnym. No bo wiadomo – Chorwacja więc góry i rower. Pierwsze dzień, pobudka o 7 rano i na rowery. Jeszcze słońce nisko, wiatr od morza, przyjemnie i chłodno. Widoki zachwycają, trasa magistrali adriatyckiej prawie pusta, za to ze wspaniałym asfaltem. Więc jedziemy, podjazdy, zjazdy, dla mnie idealne. Tak jak było zaplanowane pierwszego dnia, na rozruszanie się po drodze, zorientowanie w terenie, zaaklimatyzowanie do temperatury.

Po 16 km sugeruję nawrotkę, ale jeszcze nie, jeszcze za wcześnie. Po 22 km nie ma dogodnego odbicia, a ta samą trasa nie chcemy wracać. Po 30 km – już za 5 km będzie idealne odbicie w lewo (musi być w lewo, bo na prawo jest tylko morze). Już mi coś świta, że z tym rozruszaniem się to była ściema, ale jeszcze grzecznie jadę, jak „trener” każe. Do skrętu docieramy w czasie, kiedy wg moich wyliczeń powinniśmy być już z powrotem w domu.

No i od razu przestaje być miło. Łagodne górki zmieniają się w zabójczy podjazd. To pierwszy, więc jeszcze jakoś wjeżdżam. Potem jest kawałek łagodniejszy, góra – dół – góra – dół. Darek stoi i ogląda telefon. Zanim do niego dojechałam już wie – zgubiliśmy drogę, trzeba zawrócić. Jesteśmy na zboczu góry na której szczycie stoją wiatraki. Zażartowałam to tam jedziemy?? Niestety było gorzej – musieliśmy wjechać wysoko ponad wiatraki.

Po zawrotce jechaliśmy przez maleńką wioseczkę – każdy napotkany człowiek robił wielkie oczy i coś komentował o cyklistach… ale my jeszcze nie wiedzieliśmy co nas czeka. Droga zrobiła się tak stroma, że nie było mowy o jeździe. Słońce prażyło, bo było już prawie południe. Góra nie miała końca, wtaczaliśmy się z rowerami na piechotę przez prawie dwie godziny.

Darek szedł około 200 metrów przede mną i chyba tylko to uratowało nasz związek. Przeszłam przez wszystkie stadia narastającej wściekłości, aż do wrzeszczenia na głos ozdobnych wiązanek. Gdy na kolejnym zakrętem ukazywało się następne podejście nerwy mi puszczały. Wrzeszczałam, płakałam, i … pchałam rower pod górę. Nieco otrzeźwiła mnie astmatyczna dychawica, która dopadła mnie w pewnym momencie. Dotarło do mnie, że nikt mnie z tej góry nie zdejmie, i że muszę to sama jakoś ogarnąć. Pomimo żaru z nieba, poczucia, że pod kaskiem dostaje udaru, że mięśnie w nogach przestają działać a płuca oddychać. Dotarłam w okolice szczytu, który okazał się być wysoko ponad wspomnianymi wiatrakami.

Na szczycie stały trzy domki. Darek jako pierwszy wzbudził sensację. Został poratowany butlą lodowatej wody. Jak się dowlokłam to od razu mnie napoił. Zaraz dostaliśmy druga butlę. 3 litry wody wlaliśmy w siebie i uzupełniliśmy bidony. Trochę odzyskałam siły, zwłaszcza, że kobieta zapewniła, że dalej droga wiedzie już raczej z górki… chociaż nawigacja wskazywała jeszcze 35 km do przejechania.

Przejechałam 24 km. I gdy zatrzymaliśmy się na chwilkę w cieniu na zjedzenie batona i ochłonięcie, poczułam, że ja z tego cienia już nie wyjdę. Znowu emocje mnie poniosły i łzy popłynęły. Darek wsiadł na rower i pojechał po samochód. Czekałam w tym cieniu przez półtorej godziny, ale jakbym musiała to bym tam siedziała i 3 godziny, byle by już nie wychodzić na słońce.

Podsumowując: zamiast planowanych 30-40 km zrobiłam 70 (Darek około 90, bo się zgubił przed dojazdem do domu). Z delikatnych podjazdów wyszło ponad 1600m przewyższeń. 2-3 godzinki trwały w sumie ponad 7 godzin. Plecy i ramiona mam kompletnie spalone słońcem. I najgorsze – mam absolutny wstręt do jazdy na rowerze. Wiem, że za kilka dni mi minie, ale za kilka dni będziemy wracać do Polski. I cały plan treningowy na wyjazd legł w gruzach przez pierwszy przesadzony trening. Bolą mnie mięśnie, bolą mnie nogi, gdy patrzę na rower, to chce mi się rzygać.

Nie róbcie sobie tego, nie zarzynajcie się treningami, nie warto!



Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *