Dzień dobry Francjo!
Wczesną wiosną, w szary zimny dzień, gdy z nieba jeszcze padał ostatni śnieg – niespodziewanie otrzymaliśmy od znajomych szokującą propozycję. Propozycję z kategorii takich, o jakich czasem ktoś z zazdrością opowiada, że komuś się przydarzyło… Legendarna propozycja, o której wszyscy marzą. I raptem, wczesną wiosną – padło na nas!
Rodzina znajomego wyjeżdża na cały lipiec w podróż po Japonii i szuka kogoś, kto zaopiekuje się ich domem na czas wyjazdu. A ten dom to… ogromna posiadłość w środkowej Francji! I padło pytanie, czy może byśmy chcieli pomieszkać w tym domu, zaopiekować się kotami i popodlewać kwiatki w ogrodzie… No więc – CHCIELIŚMY! I to BARDZO!
Po pierwszej euforii, przyszły różne lęki i obawy, ale ostatecznie jesteśmy TU w środkowej Francji, tuż obok Moulins!
Wyruszyliśmy samochodem z Warszawy bezpośrednio po pracy, i dojechaliśmy (ponad 1700 km) na miejsce prawie bez przerwy – z jedną krótką drzemką na stacji benzynowej przy autostradzie. Jechaliśmy zapakowani pod dach, oczywiście z pełnym wyposażeniem sportowym: rowery, gumy do pływania w basenie, no i sprzęt do biegania.
Dwa dni mieliśmy spędzić wspólnie z gospodarzami. Musieliśmy nauczyć się obsługi posiadłości – a że dostaliśmy pod opiekę 3 hektary ogrodu, dwa stawy, basen, ul z pszczołami i koty domowe oraz półdzikie to wskazówek i wytycznych było sporo.
Pierwszego dnia pełni zapału wyruszyliśmy na przebieżkę po okolicy. Było ciepło pomimo delikatnego deszczyku. Przeszliśmy przez płot i pobiegliśmy skrajem pola. Po 20 metrach w rowie załomotało i wyskoczyła przerażona sarna. Niestety uciekała w kierunku naszego biegu, więc spłoszyliśmy ja jeszcze kilka razy. Droga był błotnista, śliska i zupełnie nieuczęszczana przez ludzi. Na trasie pojawił się las. I znowu niespodzianka – w lesie nie było żadnej ścieżki, drogi, przecinki. Ściana zieleni, w której trzeba się było przebijać przez kolczaste krzaki jeżyn i poprzewracane drzewa. No a za lasem… kolejne pole kukurydzy. Pokręciliśmy się wokoło, przebiegliśmy obok łąk na których pasło się mnóstwo koni i po 6 kilometrach, kompletnie przemoczeni wróciliśmy do domu prosto na obiad.
Następnego dnia wyruszyliśmy na rowerach na zwiedzanie okolicy. Okoliczny teren ukształtowaniem przypomina Mazury – tylko bez jezior. Rozległe pola z uprawami kukurydzy lub słoneczników, łąki ze stadami białych krów, niewielkie wioski (a w każdej zamek lub pałac), łagodne pagórki i gęste lasy. Tuż obok Lusigny jest rezerwat dębowy z którego wycinają właśnie dęby na odbudowę spalonej katedry Notre Dame w Paryżu. Trochę szkoda dębów z rezerwatu…
Pomimo, że niebo było lekko zachmurzone zrobiło się bardzo gorąco. Jazda wąskimi drogami była całkiem przyjemna, kierowcy są ostrożni i uprzejmi. Innych rowerzystów jest niewielu, a jak już są to w wieku przedemerytalnym. Może wszyscy młodsi podążają za Tour de France?? Po 60 kilometrach z radością dojechaliśmy do domu.