Chorwacja turystycznie – Park Krka

Chorwacja turystycznie – Park Krka

Oprócz sportu Darka i moczenia się w morzu dzieciaków udało mi się przeforsować w planach kilka dni na zwiedzanie. Chociaż temperatury są zabójcze i zdecydowanie zniechęcają do wszelkiej aktywności. Ale te najbardziej znane atrakcje jednak trzeba zaliczyć. Na pierwszy rzut natura – najbliższy nam park Narodowy Krka. Trochę mniej popularny, niż jeziora Plitvickie, ale chyba równie piękny.

Gdy szukałam przed wyjazdem w internecie różności do obejrzenia w naszej okolicy wyświetlały się zdjęcia bajkowych wodospadów. I co najciekawsze – ludzi kąpiących się tuż pod nimi! W upały atrakcja zdecydowanie do zaliczenia.

Park Krka jest wielki, można do niego dojechać od kilku stron. Jechaliśmy w zasadzie nieprzygotowani, więc nie wiedzieliśmy czy trafimy tam, gdzie planowalismy… ale udało się. Wejście do Parku od strony Szybenika, w Lozovac. Początek nieco zniechęcający, bo wjechaliśmy jak do Wesołego Miasteczka. Sprawny przemiał turystów, żeby wszyscy chętni szybko się zmieścili. Parking tak ogromny, że wolne miejsce znalazło się bez problemu. Tysiące samochodów z całej Europy. Budy z pamiątkami i kolejka do kasy. W parku obowiązuje cała masa zakazów, ale co niezwykle miłe, można wchodzić z psami i turyści chętnie z tego korzystają. W upalnej Chorwacji to miejsce, to raj dla psów!

W kolejce stoimy za rodziną Polaków. Czwórka nastolatków i rodzice. Wszyscy w legendarnych kubotach, dziewczyny w różowych z futerkiem. Darek oczywiście zagadał, zasugerował potrzebę sportowego obuwia. „Ale gdzie tam, my tylko idziemy się kąpać, a my w tych butach to nawet na Kasprowy wjeżdżaliśmy”. Wyluzowani, roześmiani, bardzo się cieszyli po sugestii, że to o ich rodzinie są wszystkie memy na FB.

W kasie bilety w cenie „1 start na 1/2 IM” (nasz nowy przelicznik, dzięki któremu Darek łatwiej akceptuje większe kwoty. 1 start = 400 zł). I już jesteśmy sprawnie upchnięci w jednym z autobusów nieustannie krążących pomiędzy kasami, a początkiem masowej trasy turystycznej. Bo tras pieszych jest prawie 50 km + prawie 500 km ścieżek rowerowych, ale chyba trzeba pojechać kilka razy, żeby się zacząć orientować w tej skomplikowanej infrastrukturze.

Przy dolnym przystanku siedzi pan z megafonem i każdy kolejny autobus jest instruowany w którą stronę podążać, i skąd będą odjeżdżały autobusy powrotne. No więc idziemy za tłumem, przez kolejny tłum poganiani. Droga prowadzi po drewnianych kładkach, nad płynąca wodą. A woda płynie wszędzie. To rzeka Krka nie mieszcząc się w korycie płynie na przełaj z góry. Częściowo strumyczkami, które tworzą małe wodospady i jeziorka, częściowo po prostu, po zboczu góry, pomiędzy drzewami. Wygląda to jak w naszych górach w trakcie gwałtownej odwilży.

Po kilku dniach patrzenia na spalone słońcem gaje oliwne i rozprażone kamienie ilość zieleni i życia w wodzie jest oszałamiająca. Wreszcie zielony cień, wilgotne powietrze, w każdym jeziorku stada rybek. Ruch pieszy odbywa się po kładkach, ale na licznych wysepkach można z nich schodzić. Więc tłum się nieco rozrzedza, bo niektórzy szybko pędzą do przodu do głównej atrakcji trasy, niektórzy rozpoczynają piknik w cieniu drzew wśród płynącej wody, niektórzy podążają powoli robiąc zdjęcia , tarasując kładki i podziwiając przyrodę.

Ale tak czy inaczej, kładkami wciąż napływają kolejne fale turystów. Wydaje się wręcz nieprawdopodobne, że wszyscy mieszczą się na tej trasie. I w końcu zbliżamy się do głównego wodospadu w tej części parku. Najpierw jest zapowiedź, ale niestety centralnie zawsze ktoś stoi i pozuje do zdjęć. Więc mamy pamiątkę z obcym facetem, który twardo okupował zajęte miejsce i z uporem pozował każdemu aparatowi / telefonowi.

Zbliżając się do głównego wodospadu i jeziora wkraczamy w wilgotną mgiełkę. Tłum się zagęszcza, ale do wody na szczęście wchodzi tylko niewielka część ludzi. Woda jest zimna, dno pełne kamieni i głazów – szybko pożałowaliśmy, że nie wzięliśmy ze sobą butów do pływania. Od samego wodospadu ludzi odgradza gruba lina z bojkami – można się jej wygodnie przytrzymać, nurt jest wartki i ściąga w dół jeziora. A gdy damy się unieść nurtowi, przepłyniemy pod mostem i zatrzymamy na wielkich głazach przy trzcinach – do nóg przypływają rybki i całkiem mocno skubią w łydki.

Trasa dalej prowadzi w górę, wzdłuż całej kaskady do zabytkowego młyna wodnego. I niespodziewanie znajdujemy się w miejscu, z którego odjeżdżają autobusy w drogę powrotną na parking.

Pozostał niedosyt. Nie przestudiowaliśmy dokładnie mapy, nie poszliśmy dłuższa trasą spacerową. Ale w sumie i tak spędziliśmy tam ponad 4 godziny. Jak w bajce, w środku tej rozprażonej słońcem Chorwacji…



Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *