Portugalia – Porto
W Porto przywitały nas ciemności. Spieszyliśmy się do hotelu, ale próba jazdy na skróty przyniosła zgoła odmienne rezultaty. Pogubiliśmy się szukając lepszej drogi. Było więc łamanie przepisów ruchu drogowego oraz skoki z rowerami przez barierki pomiędzy pasami przy dużym natężeniu ruchu. Dodatkową atrakcją były schody. Dużo schodów, i to takich nie małych. Zmęczenie po 9 dniach podróży było już skumulowane i wnoszenie rowerów było dobijające. Rowery wydawały się dużo cięższe niż na początku wyprawy. Dodatkowo, nie dość, że pomyliliśmy drogę, to jeszcze do tego rozdzieliliśmy się i zgubiliśmy nawzajem. W końcu, uff, udało się. Po wszystkich niejasnościach dotyczących trasy, i ponownym odnalezieniu, okazało się, że zostało nam tylko parę kilometrów pod górę (!) do miejsca zakwaterowania.
Następnego dnia przy pięknej pogodzie przystąpiliśmy do realizacji naszego planu, czyli zwiedzanie miasta. Udaliśmy się więc w kierunku starego miasta. Trasa wiodła promenadą wzdłuż wybrzeża. Mijaliśmy knajpki, restauracje i tramwaje blokowane przez źle zaparkowane samochody po jednej stronie. A po drugiej piękne łódki i stateczki pływające po oceanie. A na promenadzie oczywiście tłumy turystów, na których trzeba było bardzo uważać jadąc na rowerze. Większość turystów patrząca na świat przez obiektyw aparatu jest kompletnie nieprzewidywalna i stwarza spore zagrożenia dla rowerzystów. Skończyło się wywrotką i obitym biodrem gdy pod koła wtargnęła rozbrykana starsza pani… wymuszając kolizję ze słupem (nawet zatrzymała się przejeżdżająca karetka – opieka zdrowotna w Porto działa na najwyższym poziomie i błyskawicznie 🙂 ).
Stare miasto to miejsce w którym bardzo wiele się dzieje. Na rowerach nie dało się już jechać. Było wesoło, gwarnie, kolorowo i zewsząd dobiegała muzyka. A poza tym, było co oglądać. Tam też kupiliśmy pamiątki i po paru godzinach zwiedzania, niestety, musieliśmy zacząć myśleć o przygotowaniach do powrotu.
Czekało nas zorganizowanie kartonów do zapakowania rowerów na samolot. Kartony zdobyliśmy w decathlonie. Dotargaliśmy je na lotnisko późnym wieczorem, spakowaliśmy się i w środku nocy wsiedliśmy do samolotu do domciu.
Porównując początek podróży, czyli Lizbonę do Porto, zdecydowanie wybieram Lizbonę. Dużo cieplej, ciekawsza architektura i ukształtowanie terenu, a przede wszystkim klimat miasta. To tyle z tegorocznej podróży. Za rok w planach trasa Faro-Lizbona!