Nevers – miasto polskich Królowych
Od Nevers w Burgundii dzieli nas około 60 kilometrów, czyli odległość idealna na całodzienną wycieczkę rowerową połączoną ze zwiedzaniem. Początki miasta sięgają starożytności. Była to warowna osada galijskich Eduów oraz ośrodek aprowizacyjny wojsk Cezara. Od około 500 roku stało się siedzibą biskupstwa a w X wieku stolicą hrabstwa Niverais. Czyli miasto z tradycjami… oraz z zaskakującymi powiązaniami z Polską.
W XVII wieku Ludwika Maria Gonzaga księżna Nevers została żoną króla Władysława IV Wazy a po jego śmierci poślubiła jego brata, króla Jana Kazimierza. Była jedyną królową – żoną dwóch króli, a na tronie zasiadała przez 22 lata. Także królowa Maria Kazimiera czyli Marysieńka – żona Jana III Sobieskiego urodziła się w Nevers. Główny plac miejski nosi więc dumną nazwę Place des Reines do Pologne – Plac Królowych Polski!
Pierwszy termin wybrany na wycieczkę został odrzucony, bo według zapowiedzi miało być ponad 37 stopni. Pomimo, że budzik rano zadzwonił, po przeanalizowaniu prognozy na nadchodzące dni przełożyliśmy ją na kilka dni później, na dzień o zdecydowanie niższej temperaturze. I to była bardzo dobra decyzja!
Wyruszyliśmy około 9 rano, w porannym chłodzie, żwawym tempem. Pola się podlewały, krowy pasły, słoneczniki prężyły w słońcu, żywej duszy w obejściach – czyli typowa sielska francuska wieś. Trasa, którą jechaliśmy była urodziwa. Dookoła przyroda, prawie puste drogi, czasami jakieś wioski i małe zadbane miasteczka, w których zaczynały się już przygotowania do obchodów Święta Narodowego czyli rocznicy zdobycia Bastyli i rozpoczęcia Rewolucji Francuskiej.
Jechało się bardzo przyjemnie. Piękna słoneczna ale nie upalna pogoda oraz brak pośpiechu dawał dużo luzu i radości. Co prawda droga stawała się coraz bardziej ruchliwa i z coraz gorszą nawierzchnią, ale i tak jechało się zaskakująco dobrze. A gdy na trasie pojawił się kanał Loary a wzdłuż jego brzegu asfaltowa ścieżka rowerowa prowadzącą bezpośrednio do Nevers – zrobiło się cudownie! Woda, nieliczni rowerzyści pozdrawiający z daleka, knajpki na tarasach i barkach i wielkie drzewa dające cień. Nawet gdy zdarzały się odcinki z kiepskim asfaltem popękanym, lub zniekształconym przez korzenie drzew to i tak było urokliwie.
Na tym odcinku kanał jest bardzo płytki o szerokości 20-30 metrów, ale pomimo to pływają po nim niewielkie barki turystyczne. Przejechaliśmy wzdłuż niego kilkanaście kilometrów mijając kolejne dopływy regulowane przepustami. Wpływ kanału do Loary łączy system kilku śluz, które niwelują różnicę w poziomie wody sięgającą kilku metrów.
W mieście spędziliśmy około dwóch godzin trochę oglądając zabytki, a trochę plącząc się bez celu i chłonąc atmosferę. Zaskoczyła nas katedra, która z mostu z dużej odległości wyglądała imponująco. Natomiast z bliska okazało się, że katedra zbombardowana przez aliantów w czasie II wojny światowej jest wciąż w trakcie remontu. We wnętrzu w ogóle nie czuć ducha gotyckiej świątyni. Kolejny raz okazało się, że Francuzi nie znają pojęcia pamiątek turystycznych. Pomimo poszukiwań znowu nie udało nam się nic kupić… Ciekawe, czy to wysublimowany francuski gust nie pozwala na postawienie kramu z magnesami, czapeczkami i kubkami, czy jakieś srogie przepisy chroniące wizerunku miast i zabytków.
Droga powrotna w sumie też była całkiem przyjemna, chociaż słońce grzało zdecydowanie mocniej niż rano. Ciężko zrobiło się dopiero na ostatnich podjazdach na 10 kilometrów przed domem (oczywiście Dorocie, bo Dario jak młody bóg…). No ale nie ma się co dziwić: ponad 100 kilometrów mocno pofalowanej trasy musiało wejść w nogi i siedzenie. W sumie przejechaliśmy ponad 120 km i 800m przewyższenia.